alapaki są z kosmosu
Rzecz o jedzeniu
W mojej ponad 5-letniej historii blogowania po raz pierwszy postanowiłem napisać parę słów o tym, co zjadłem. Oczywiście jak zwykle więcej będą mówić zdjęcia niż słowa, niemniej i słów parę się pojawi. Np. takich ku przestrodze. Ale od początku, czyli od śniadania.
Skoro makarony jedzą szynkę z melonem, to myślę sobie, czemu my nie jemy jej z jabłkiem?
Proszuto conservado e mela.
Po śniadaniu coś słodkiego, np. florenckie pierniki, które swoim wyglądem obiecują naprawdę wiele. Niestety z obietnicami bywa tak, że niektóre są bez pokrycia.
W drodze z okolic Sieny do Livorno NIE polecam odwiedzać miejscowości Cecina. Sama nie grzeszy urodą, a plaża w niej wręcz paskudna. Niemniej jeśli ktoś (tak jak i my) przypadkiem się tam znajdzie, może się okazać, że do Livorno wcale nie będzie chciał jechać. A to za sprawą niejakiej Pani Mery i jej restauracji. Jak to często bywa – miejsce z zewnątrz zupełnie niepozorne. W środku podobnie. Jednak w momencie dostania do ręki menu, wiadomo już, że jest tu miejsce na niespodziankę w postaci dobrego jedzenia.
Kolejnym dobrym znakiem było zdanie wypowiedziane przez jednego z synów rzeczonej Mery – My nie jesteśmy restauratorami, jesteśmy rybakami”. I jak się później okazało, mogła to być prawda.
Powiem krótko – gdybym dodawał tego posta, jak na blogera przyznało – do tygodnia po powrocie z wyjazdu, pewnie pamiętałbym dokładnie, co jadłem. Minęło jednak ponad 3 miesiące, także pamiętam tylko, że było naprawdę pysznie! A atmosfera tak dobra, że aż zrobiliśmy sobie zdjęcie z braćmi “rybakami”.
Najlepsze lody? Któryś z placów w pobliżu rynku w San Gimignano! Nie da się nie trafić – do niczego w tym mieście nie ma większej kolejki.
Głód w czasie jazdy samochodem? Hot dog, czy cheesburger? Oczywiście takie dylematy to nie w Toskanii. Dowolny przydrożny bar serwuje wielki kawał smacznego chleba z panczettą, pomodoro i rucolą. A to wszystko podane w czasie, w którym na Orlenie zdążą wydrukować fakturę.
I jeszcze jedna historia z morałem. Małe miasteczko, 60 km od Florencji. Mała lokalna restauracja. Zamawiamy steki. Wszyscy, bo podobno woły w okolicy pierwszoklaśne. W menu podana cena za kg. Polak wie, że mogą go oszukać, więc pyta jakiej porcji może się spodziewać. Pani kelnerka spokojnie odpowiada, że ok. 1,5 kg. Siedzimy w cztery osoby. Nikt nie wierzy. Zrzucamy winę na słaby angielski pani. Jedno z nas zna włoski. Dopytuje. Ponownie ta sama odpowiedź. Dalej nie wierzymy. Pani idzie na zaplecze i przynosi “PORCJĘ”. Patrzymy. Widzimy. Nadal nie wierzymy. Chwilę temu chcieliśmy zamówić 4 steki. Parę minut dzieliło nas od otrzymania 6 kg mięsa na 4 osoby. OK, kości też były. Niemniej czasem dobrze być Polakiem, bo wiedzeni wiecznym przeświadczeniem, że przecież ten z drugiej strony chce nas oszukać, zabezpieczamy się. Tym sposobem zamówiliśmy jednego steka, który z powodzeniem nasycił całą zdziwioną, ale i szczęśliwą czwórkę.Następnym razem już nie ryzykowaliśmy. Mięso zakupiliśmy u lokalnego rzeźnika, a korzystając z przydomowego grilla i rosnącego wszędzie w ogrodzie rozmarynu, sami się nim zajęliśmy (pzdr Kempol! :) Przy okazji wskazówka – co zrobić, żeby nie spalić grubego steka, grilując po ciemku? Sprawdzać stan ścięcia mięsa robiąc mu zdjęcia z lampą.
Za 300-letni dom z kamienia w przepięknej okolicy w cenie kwatery nad polskim morzem dziękujemy atraveo.pl. Dobranoc.
Primavera alla Toscana
Szosy, drogi i ulice Lanzarote.
Dróg na wyspie lanzarote mogłoby praktycznie nie byc. Malo kto tam mieszka, a dane statystyczne maja sie ponoc nijak do realiów. Kryzys, czyli “la crisis”, byłoby słowem odmienianym przez wszystkie przypadki, gdyby tylko w hiszpańskim one funkcjonowały… Lokalsi uciekają za pracą na kontynent, a ichnimi szosami podróżują głównie niemieccy turyści w wypożyczonych na miejscu za grosze samochodach. Ale drogi są, w większości świetnej jakości i wysokiej malowniczości.
W lokalnych wypożyczalniach brakuje tylko jakichś sensownych pojazdów z napędem na słuszną oś.
Były za to hymery, które można wynająć np. na tydzień i spędzić urlaub w jeżdżącym jednogwiazdkowym hotelu. Bo bez gwiazdki nie ma jazdki!
Przystanki przy drogach służą głównie temu, by być fotografowanymi – kierowcy autobusów miejskich raczej sobie nimi głowy nie zaprzątają i jeżdżą jak chcą. Bo tak to już jest na małych wyspach, że zwykle panują tam reguły Owsiaka Jerzego.
A to nic innego jak droga międzyplanetarna, łącząca Ziemię z Marsem.
Tu z kolei widok z góry na tę samą drogę. Spostrzegawczy dostrzegą czerwone ferrari!
Poniżej autostrada. I to taka prawdziwa – nie jak A2 z Warszawy do Strykowa. Lączy północ wyspy z południem. To, co widać na pierwszym planie, to odpowiedź na pytanie, jak hoduje się winorośl w miejscu, gdzie pogoda sprzyja głównie surferom.
Make no mistake – ta szosa była równa jak stół!
Na koniec długa prosta…
… prosto do domu. Hasta la proxima!